„W czasie deszczu dzieci się nudzą”…
A jeszcze wczoraj było tak pięknie… Miał być dzień w plenerze, a jest dzień spędzony w domu. Niedługo oszaleję, głowa mi pęka, a dziewczynki wciąż tańczą przy akompaniamencie wiewiórek śpiewających „Koko Euro Spoko”…
Aby uprzyjemnić im dzisiejszy dzień i uczcić ich święto zrobiłam malinowe lizaki. Czerwone, słodkie, pachnące i dziecinnie proste w wykonaniu. Stały się hitem dzisiejszego dnia i za chwilę się skończą.
Do przygotowania ok. 4-5 lizaków będzie potrzebne:
- 3 łyżki soku malinowego – ja użyłam niesłodzonego
- 3-4 łyżki cukru
- kilka drewnianych patyczków
- papier pergaminowy np do pieczenia
Na rozgrzaną suchą patelnię wsypałam cukier i zalałam sokiem malinowym. Wymieszałam i czekałam aż zrobi się karmel, uważając przy tym, by się nie przypalił. Podobno karmelu nie wolno mieszać metalową łyżką, gdyż robi się gorzki. Ja tylko „kręcę” patelnią. Gdy karmel był gotowy, wylewałam niewielkie porcje na papier na płaskiej powierzchni. Wyszło coś na kształt plam – miały być zgrabne kółka – wyszło, co wyszło. W plamach malinowego karmelu zatopiłam patyczki i zostawiłam do zastygnięcia.
Uwaga: Karmel jest strasznie gorący, nie próbujcie kosztować, czy dotykać gorącego. Szybko też zastyga, więc dobrze jeśli papier i patyczki przygotuje się wcześniej.
Moje łakomczuchy uwielbiają lizaki, tylko potem problem z zębami ;)
Ja też staram się nie podawać zbyt często tego typu słodyczy, ale od święta nie zaszkodzi, tym bardziej, że świadomość braku konserwantów i innych śmieci odrobinę uspokoiła głośne protesty mojego sumienia ;)