Zabierałam się za nie od kilku dni… Ich smak czułam w ustach, gdy tylko miałam ochotę na jakieś małe co nieco. Wprawdzie mogłam kupić kilka maślanych bułeczek w pobliskiej piekarni, ale co to za przyjemność. Te ze sklepu, nawet najlepsze nie smakują tak wspaniale, jak upieczone w domowym zaciszu (no, chyba, że się spalą lub wyjdą z zakalcem, ale tej ewentualności nie biorę pod uwag ę).
I pomyśleć, że niewiele brakowało, a znów obeszłabym się smakiem. Moja najmłodsza latorośl, postanowiła pomóc mamie i… zrobiła jajecznicę z 15 świeżutkich eko – jaj na środku kuchennej podłogi. No cóż, kto nie ma dzieci, nie wie jak może być wesoło :) Jakimś cudem udało mi się uratować 2 żółtka, co przesądziło o pieczeniu bułeczek.
Bułeczki, jak bułeczki, nie byłoby w nich nic szczególnego, więc zastanawiałam się co do nich dodać, by nabrały charakteru. Padło na musli miodowe. Przyznam, że kupiłam je niedawno z myślą o pysznym, zdrowym śniadaniu, ale po pierwszym kęsie mina mi nieco zrzedła. Musli lepiej wyglądało, niż smakowało, ale nie pozwolę mu się zmarnować. Znalazłam bowiem świetny sposób na jego wykorzystanie. W bułeczkach jest pyszne.
Na ciasto drożdżowe jest wiele przepisów i jeśli macie swoje ulubione, bułeczki możecie przygotować właśnie z nich. Mnie kojarzy się ono z dzieciństwem, moja babcia piekła najpyszniejsze na świecie. Niestety do takiej perfekcji wciąż mi daleko, ale robię co mogę, by moje dzieci również miały takie pyszne wspomnienia…
Składniki na 6-8 bułeczek:
330g mąki pszennej50g świeżych drożdży
200ml mleka
2 żółtka
50g cukru
40g masła
1-2 łyżki oleju
szczypta soli
tłuszcz do formy
+dodatki – u mnie drobne musli o smaku miodowym
Mąkę przesiałam do miski. W drugim naczyniu roztarłam drożdże z łyżką mąki, łyżeczką cukru i połową ciepłego (nie gorącego) mleka i odstawiłam w ciepłe miejsce, by rozczyn wyrósł. W tym czasie utarłam żółtka z resztą cukru i roztopiłam masło. Gdy rozczyn pięknie wyrósł, dodałam do miski z mąką wszystkie składniki oprócz masła i oleju i wyrobiłam ręką. Gdy ciasto miało już piękny żółciutki kolor, dodałam masło i olej. W tym momencie należy użyć trochę siły, ale to świetny sposób na wyładowanie niekorzystnej energii. Wyrabiałam ciasto ręką, aż zaczęło odchodzić od miski i zrobiło się gładkie i sprężyste.Przykryłam dokładnie ściereczką i odstawiłam w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Ciasto powinno podwoić swoją objętość. Jak szybko się to stanie, zależy głównie od temperatury i jakości drożdży.
Kiedy ciasto zaczęło cichutko wyglądać z miski, dodałam kilka łyżek musli i jeszcze raz zagniotłam. Teraz mogłam już formować bułeczki. Kiedy leżały już dumnie na wysmarowanej tłuszczem blaszce, posmarowałam je wodą, oprószyłam moim musli i odstawiłam jeszcze na kilka minut, by odrobinę urosły. W tym czasie rozgrzałam piekarnik i uprzątnęłam pozostałe produkty.
Bułeczki piekłam w 200stopniach na złoty kolor a tuż po wyjęciu z piekarnika zrobiła się kolejka chętnych łakomczuchów. Musiałam się nieźle nagimnastykować, by pozwolili im spokojnie wystygnąć…
Smacznego :)
Mi też zapach ciasta drożdżowego kojarzy się z dzieciństwem, moja mama piecze najlepsze na świecie bułeczki z białym serem :)
Mmmm… muszą być przepyszne :)
Najlepsze są jeszcze takie gorące, prosto z piekarnika, gdy przyjemnie parzą język :)
Ale mi smaku Kochana narobiłaś :)
No to już. Będą gotowe w sam raz na podwieczorek :)